Szukam kogoś kto przetłumaczy mi w rozsądnej cenie…

Jaki język, ile stron do przetłumaczenia i przede wszystkim – co znaczy w „rozsądnej cenie”? To jedno z pytań, którego profesjonaliści bardzo nie lubią.

Takie pytanie pojawiło się na jednej z grup dyskusyjnych dla tłumaczy, którzy mogą pochwalić się wieloletnim doświadczeniem i posiadają odpowiednie, wielokrotnie potwierdzone kwalifikacje do pracy w tym zawodzie. Nie dziwię się więc, że to pytanie wywołało burzę. A dyskusji o stawkach nie brakuje.

Ten wpis jednak nie będzie w nurcie lamentu nad „psuciem rynku” czy „głodowymi stawkami”, ale o tym, co odpisywać i czy w ogóle odpisywać jeśli pojawi się takie zapytanie? A może postawić na edukację klienta?

.

„Kiedy przychodzimy do salonu Mercedesa, nie pytamy o wentyle do trabanta”

To jeden z wpisów na pewnym forum dla tłumaczy w odpowiedzi na ofertę zbyt niskiej stawki w stosunku do umiejętności tłumacza. Rzeczywiście, trzeba wiedzieć komu i jaką stawkę proponować, żeby po prostu nie okazać się śmiesznym.

Oprócz ciętej riposty, odsyłaniem linków do popularnego translatora czy zignorowaniem nietrafionego zapytania klienta, można mu grzecznie zaproponować swoją ofertę – podobno działa 😉 Ot, chociażby taki wpis tłumaczki Ewy: „Ja nie mam ambicji edukowania klientów, objaśniania im zależności między ceną a jakością ani tym bardziej dowodzenia, że proponowana stawka jest dla mnie śmieszna/obelżywa/nierealna/whatever. Piszę po prostu, że nie jestem zainteresowana współpracą na takich warunkach i że cennik w załączeniu. Raz mi się nawet zdarzyło, że klient odpisał „ok, akceptujemy te stawki” (a były ponad dwa razy wyższe niż wyjściowe).”

 

Praca u podstaw

Oczywiście, kto ma siły, chęci tudzież zacięcie nauczycielskie może podejmować próby edukacji klienta. To również jest ważny etap budowania relacji, który w dalszej perspektywie współpracy może się nam opłacić.

Ciekawą propozycję znalazłam na stronie pewnego biura tłumaczeń z Moskwy, które na swojej stronie podało tabelę z przykładowymi stawkami za przekład maszynowy (sic! oczywiście, za darmo), dla tych, co chcą „po taniości”, czyli „ekonomiczne” i „standardowe”, dla tych, co mają nieco wyższe oczekiwania, czyli „biznesowe” i na koniec „zaawansowane”, czyli tłumaczenie wysokiej jakości, które również ma swoją cenę. Do wyboru, do koloru!

Pytanie teraz na co postawić – od razu zrezygnować z „oferty” klienta, czy poświęcić trochę czasu, żeby ten sam klient kiedyś do nas wrócił dzięki wiedzy, którą mu przekazaliśmy? Macie jakieś pomysły?

PS. Kto chce, to ma…

tłumaczenie słowa zieleń