dzień tłumacza

Międzynarodowy Dzień Tłumacza – świętujemy!

Tak, tak, to właśnie dzisiaj, w dniu poświęconemu świętemu Hieronimowi, uznawanemu za patrona tłumaczy, obchodzimy to szczególne święto. Ja też świętuję i składam serdeczne życzenia wszystkim kolegom z branży, Wam natomiast opowiem, jak to się z tymi tłumaczeniami u mnie zaczęło. Kawa już jest, można zaczynać.

.

Kiedy byłam dzieckiem, chciałam zostać lekarzem…

… archeologiem, aktorką i dziennikarką. A jak przyszło co do czego i po zakończeniu liceum trzeba było podjąć decyzję pod hasłem „jak żyć”, już nic nie wiedziałam i poszłam na studia filologiczne, bo zawsze czytałam dużo książek i lubiłam się uczyć języków obcych (w tym wpisie możecie przeczytać o początkach mojej przygody z językiem rosyjskim). Litościwie pominę, co wszelkie informatory obiecywały nam po zakończeniu studiów, ale podskórnie czułam, że tak naprawdę to, jaki mam pomysł na życie i czego się sama nauczę pomoże mi lub utrudni przyszłe zawodowe plany.

Czy chciałam zostać tłumaczem? Nie. Sami jednak wiemy, że w życiu splot wielu okoliczności decyduje, czy pójdziemy w tę, czy inną stronę. I oczywiście nie oznacza to, że spotyka nas wielkie nieszczęście, kiedy naszych planów nie udało się zrealizować. Wręcz przeciwnie! Im bardziej jesteśmy elastyczni i otwarci na nowe doświadczenia, tym większa szansa, że pozwolimy się życiu pozytywnie zaskoczyć (wiem, że to brzmi jak fraza żywcem wyciągnięta z „kursu dla przewodników po szczęśliwym życiu”, ale w zasadzie to bardzo prosta prawda, którą każdy w pewnym momencie życia odkrywa na nowo na własne potrzeby. Ja to zrozumiałam kilka lat po zakończeniu studiów, kiedy wydawało mi się, że mam wszystko zaplanowane na 10 lat do przodu i będę niesamowicie zadowolona, kiedy uda mi się to osiągnąć. Teraz, oczywiście, się z tego śmieję).

Wracając do tłumaczeń…

.

…na trzecim roku studiów wybieraliśmy specjalizację

którą mieliśmy realizować na czwartym i piątym roku (wtedy byliśmy ostatnim rocznikiem studiów w trybie pięcioletnim). Wybrałam tłumaczeniową. Przez poprzednie lata nauki nasłuchałam się, że nigdzie nie znajdę pracy, bo wybrałam studia filologiczne (nie dawajcie sobie wmawiać takich rzeczy, to dotyczy każdej dziedzin y, zwłaszcza kiedy jesteście osobami pracowitymi i ambitnymi; wiem, że niekiedy poczucie własnej wartości przychodzi z czasem). Nie ważne, że pracowałam od drugiego roku i dodatkowo uczęszczałam na kursy i praktyki – w końcu jest taka grupa ludzi, którzy wiedzą, co jest dla nas lepsze.

Wybór specjalizacji tłumaczeniowej (alternatywą była kulturoznawcza) wydawał mi się bardziej praktyczny – wtedy niekoniecznie myślałam, że chciałabym pracować jako tłumacz, ale wyszłam z założenia, że dowiem się czegoś ciekawego, nauczę konkretnych rzeczy (techniki przekładu, obsługi programów CAT). I tak było, z małymi wyjątkami, ale było.

W pewnym momencie doszłam do wniosku, że trzeba tę wiedzę zastosować w praktyce i zgłosiłam się na staż do Biura Tłumaczeń Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykonywałam tłumaczenia prostych tekstów (raz nawet brałam udział w większym projekcie tłumaczeniowym zleconym przez Urząd Marszałkowski, co było wtedy bardzo nobilitujące), oczywiście za darmo, ale traktowałam to jako inwestycję w rozwój kwalifikacji. Wiedziałam też, że najbardziej interesują mnie tłumaczenia pisemne.

Równolegle pracowałam w branży marketingowej i po szybkiej kalkulacji zysków i strat stwierdziłam, że ten stan utrzymam z przyczyn czysto ekonomicznych – pod koniec studiów moje kompetencje jako tłumacza nie były na tyle wysokie, żeby móc się z nich utrzymać. Wiedziałam, że muszę i chcę się jeszcze wiele nauczyć. Na tę naukę zostawał czas po godzinach, kiedy wracałam do domu z pracy w zupełnie innej branży (na późniejszym etapie zawodowym okazało się, że wiele umiejętności można wykorzystywać w różnych dziedzinach, wszystko zależy od podejścia).

.

Skończyłam studia

Szybko, wręcz niezauważalnie – mój ówczesny pracodawca (z którym współpracę do dziś bardzo dobrze wspominam) dał mi wolne, żebym mogła pójść na obronę pracy magisterskiej. Potem wróciłam do biura, w którym pozostali pracownicy bardzo serdecznie mnie przywitali z kwiatami i bombonierką, a potem usiadłam przy komputerze i kończyłam pisanie raportów. Nic się nie zmieniło, jedynie zniknął jeden z większych obowiązków, jakim były zajęcia na uczelni (to był dość okres w moim w życiu, z wielu różnych przyczyn, mam nadzieję, że w przyszłości takich momentów będzie jak najmniej). Nie miałam żadnego poczucia, że kończy się jakiś etap w życiu. Jedynie radość z dobrze wykonanej pracy (na studiach miałam bardzo dobre wyniki).

Efektem ubocznym było jednak to, że nagle zostawało mniej czasu na doskonalenie znajomości języka rosyjskiego, pojawiły się wątpliwości, czy te studia miały sens, skoro nie wykorzystuję zdobytych umiejętności. Stwierdziłam, że tak nie może być i nie mogę zmarnować tego, czego się już nauczyłam. Kolega z pracy zmotywował mnie do prowadzenia bloga , który teraz czytacie – czy to było łatwe, czy nie, możecie przeczytać we wpisie 5 urodziny mojego bloga).

Prowadzenie bloga sprawiło, że po godzinach zaczęłam intensywniej szukać tłumaczeń. Początkowo były mniej płatne, a czasem tłumaczyłam coś wolontariacko (dla znajomych czy różnych organizacji). Z czasem, jak w każdym zawodzie, zleceń zaczęło pojawiać się więcej, a ja nie na wszystkie musiałam się zgadzać 🙂

Korzystałam (i nadal korzystam) też z kursów doszkalających dla tłumaczy. Dzięki jednemu z nich, dla kandydatów na tłumaczy przysięgłych, organizowanemu przez Katedrę UNESCO UJ, uświadomiłam sobie, że na pewno nie chcę zajmować się tłumaczeniami uwierzytelnionymi. Bo są nudne.

.

Czy jestem tłumaczem?

Tak, i zawsze tak odpowiadam, kiedy ktoś mnie pyta o zawód. Z jednej strony, skończyłam specjalizację tłumaczeniową, wykonuję tłumaczenia i przede wszystkim – czuję się tłumaczem. Z drugiej, tak jest prościej – zawodowo działam w różnych obszarach i siłą rzeczy ciężko ubrać to w jedno zgrabne określenie.

Lubię tłumaczyć. Lubię pracę z językiem obcym. To dobry wysiłek intelektualny i miła odskocznia od innego typu zajęć. Cały czas jest to jednak praca dodatkowa – ciężko wyobrazić mi sobie wykonywanie tłumaczeń jako jedyną aktywność zawodową, bo jest jeszcze trochę innych rzeczy, którymi teraz aktywnie się zajmuję (edukacja i prowadzenie warsztatów dla młodzieży, SEO i marketing internetowy, pisanie tekstów). Poza tym, obawiam się, że wykonywanie tłumaczeń nie sprawiałoby mi wtedy takiej radości.

Ale kto wie, pewnie to się jeszcze zmieni 😉 Jak to w życiu. Najważniejsze, żeby lubić swoją pracę, czego życzę Wam i sobie.

.