Dzisiaj czytałam bardzo ciekawy tekst na blogu FRANG o nauce języka angielskiego i francuskiego o najczęściej popełnianych błędach przez rekruterów podczas kontaktów z kandydatami na dane stanowisko. To zainspirowało mnie do kolejnej refleksji odnośnie kontaktów tłumacza z klientami. I nie chodzi tu bynajmniej o użalanie się, ale poszukiwanie sposobów jak taki problem rozwiązać z pozytywnym skutkiem dla obu stron.
To jest jedno z zasadniczych pytań, przed którym staje osoba zaczynająca swoją przygodę z tłumaczeniami. Nie da się na nie jednoznacznie odpowiedzieć, bo takie wyceny to często sprawa mocno indywidualna, ale kilka poniższych wskazówek na pewno wam w tym pomoże.
Podczas porannego buszowania po internecie, w jednej z grup dla tłumaczy na Facebooku trafiłam na bardzo ciekawą dyskusję, zapoczątkowaną niewinnym pytaniem czy zajmujemy się czymś jeszcze zawodowo oprócz tłumaczeń? I się zaczęło.
Wulgaryzmy – któż ich nie zna; mogą być mniej lub bardziej wymyślne, ale jedno jest pewne – są nieodłączną częścią języka i podlegają jego różnym procesom.
Czytając literaturę obcą niejednokrotnie nie zastanawiamy się nad tym, że jest ona tłumaczona, a efekt tego procesu w języku polskim nie jest odzwierciedleniem 1:1 tego, co zawarto w oryginale. Polski Dostojewski czy Flaubert brzmi inaczej i może zawierać trochę inne sensy, niż rosyjski lub francuski pierwowzór.
Sami pewnie wielokrotnie daliście się złapać na tym, że na podstawie czyjegoś zachowania czy cechy próbujecie sobie wyobrazić cały kontekst, który często nie przystaje do tego jak jest w rzeczywistości. Podobnie jest z pracą tłumacza – żeby sprawdzić jak z tym jest, pokusiłam się na małe badanie.