Podczas porannego buszowania po internecie, w jednej z grup dla tłumaczy na Facebooku trafiłam na bardzo ciekawą dyskusję, zapoczątkowaną niewinnym pytaniem czy zajmujemy się czymś jeszcze zawodowo oprócz tłumaczeń? I się zaczęło.
Wulgaryzmy – któż ich nie zna; mogą być mniej lub bardziej wymyślne, ale jedno jest pewne – są nieodłączną częścią języka i podlegają jego różnym procesom.
Czytając literaturę obcą niejednokrotnie nie zastanawiamy się nad tym, że jest ona tłumaczona, a efekt tego procesu w języku polskim nie jest odzwierciedleniem 1:1 tego, co zawarto w oryginale. Polski Dostojewski czy Flaubert brzmi inaczej i może zawierać trochę inne sensy, niż rosyjski lub francuski pierwowzór.
Sami pewnie wielokrotnie daliście się złapać na tym, że na podstawie czyjegoś zachowania czy cechy próbujecie sobie wyobrazić cały kontekst, który często nie przystaje do tego jak jest w rzeczywistości. Podobnie jest z pracą tłumacza – żeby sprawdzić jak z tym jest, pokusiłam się na małe badanie.
Witam Was serdecznie w nowym roku i od razu mam dobrą wiadomość – w kwietniu odbędzie się w Gdańsku bardzo ciekawy festiwal literacki. Będzie on poświęcony jednemu z najtrudniejszych rodzajów tłumaczeń – przekładowi literackiemu.
Tytuł nieco przewrotny, bo i zagadnienie przewrotne – to tak ja by się rozwodzić, które piwo bardziej smakuje. Wiadomo – rzecz i smaku, i potrzeb. Podobnie jest z tłumaczeniami – i choć zawodowi tłumacze mogą się tu oburzać, wcale nie zamierzam potępiać tłumaczenia maszynowego.