Dlaczego nie chcę blogować za darmo?

Tytuł dzisiejszego wpisu jest przewrotny, bo oczywiście bardzo lubię prowadzić blog i dzielić się z Wami swoją wiedzą. Natomiast sam tekst już od dawna chodził mi po głowie jako reakcja na zapytania od różnych instytucji (wydawnictwa, szkoły językowe, platformy do nauki języków etc.) działających komercyjnie, które w ramach wynagrodzenia oferują „produkt z oferty do wyboru”. Bo w takich wypadkach stanowczo nie chcę blogować za darmo.

Artykuł prezentuje moją prywatną opinię i nie musicie się z nią zgadzać; nie chcę też tutaj wyładowywać jakichś swoich frustracji, bo ich zwyczajnie nie ma (po prostu nie odpisuję na pewien typ e-maili), ale chciałabym zwrócić uwagę potencjalnych zleceniodawców, aby mocno przemyśleli swoje propozycje, zanim zaczną wysyłać „atrakcyjne” w ich mniemaniu, oferty współpracy.

 

Moje podejście do blogowania

Blog Dagatlumaczy.pl powstał w 2011 roku jako niekomercyjny projekt, mający na celu dzielenie się wiedzą o języku rosyjskim i tłumaczeniach. Dzięki niemu i Wam cały czas się uczę nowych rzeczy i stale mnie to cieszy. I to nie zmieniło się aż do dzisiaj – blog to moja przestrzeń w internecie, a wiarygodność, którą sobie zbudowałam w Waszych oczach, jest największą nagrodą, jaką mogłam otrzymać. Równocześnie wiem, że o tę reputację trzeba dbać, bo łatwo ją utracić poprzez podjęcie nieprzemyślanej decyzji – w tym przypadku w postaci serwowania swoim odbiorcom reklam na każdych warunkach.

Jaki jest powód napisania tego tekstu? Nie podoba mi się, że ktoś, kto zarabia pieniądze na tym, co robi, ma w dużym poważaniu to, co napisałam powyżej i proponuje: napisanie recenzji swojego produktu, zorganizowanie konkursu dla czytelników, nagranie materiału wideo etc. w zamian za książkę, dwie książki, trzy książki itd. Plus oczywiście promocję powstałych treści moimi kanałami.

Swoje uwagi zebrałam w kilku poniższych punktach:

 

#1 Nie każdy blog to szansa na darmochę

Niestety, w branży kreatywnej utarło się stwierdzenie, że wystarczy wysłać próbkę produktu do blogera, a ten z pocałowaniem ręki zrobi za darmo promocję. Idea bardzo chwytliwa i regularnie stosowana przez różne firmy (jak widać, blogi językowe też zostały wrzucone do tego worka, skoro oferuje się nam książki za naszą pracę). Z racji tego, że zawodowo zajmuję się też SEO i czytam sporo materiałów branżowych, nie raz natknęłam się na złote rady, że współpraca z blogerami to najlepszy sposób na pozyskanie darmowych i dobrej jakości linków przychodzących.

Otóż nie. Wiele z nas prowadzi swoje blogi niekomercyjnie, ale to wcale nie oznacza, że będziemy reklamować Wasze usługi, na których zarabiacie, za darmo.

 

#2 Za darmo? Przecież to barter

Oczywiście, barter to bardzo dobra forma współpracy, ale nie ze wszystkimi. Regularnie współpracuję z innymi blogerami czy organizacjami non-profit przy projektach edukacyjnych – promujemy swoje strony, dzielimy się wiedzą, uczymy innych. Jednak w momencie, kiedy ktoś za swoją pracę dostaje normalną wypłatę, a mnie proponuje książkę, uważam to za nieuczciwe. Zresztą, gdybym chciała kupić produkt tej firmy, to bym to zrobiła, prawda? Logiczne, ale okazuje się, że nie dla wszystkich.

Nie mogę się powstrzymać, żeby nie zacytować najlepszych odpowiedzi, kiedy zwróciłam uwagę na tę kwestię: „nasza polityka zabrania nam płacić za promocję” oraz „blogi to nie są kanały o dużym zasięgu”. Litościwie pominę nazwy firm, których pracownicy mi coś takiego odpisali.

 

#3 Brak profesjonalizmu i chęci poznania odbiorcy

Tutaj opiszę kilka kwestii:

  • masowe wysyłanie wiadomości o tej samej treści do różnych blogerów, czasem bez rozróżnienia płci adresata
  • cykliczne wysyłanie tej samej oferty przez jedną firmę, mimo że nie wyraziłam chęci na współpracę; zmienia się tylko nazwisko osoby kontaktującej się (naprawdę tak trudno wpisać sobie w CRM-ie czy innej bazie, na jakich zasadach współpracuje dana osoba?)
  • brak rozeznania, czym zajmuje się bloger (np. otrzymywałam oferty dotyczące reklamy tłumaczeń m.in. z i na rosyjski)
  • zwyczajny brak wyczucia – skoro blog istnieje już od siedmiu lat, jestem dawno po studiach, więc można się domyślić, że jestem stara (mam 31 lat) i oferowanie mi symbolicznej książki za moją pracę jest takie trochę… nie na miejscu? Nie mam nic przeciwko zwracaniu się do mnie na ty, bo w komunikacji internetowej sama tak robię, ale otrzymywanie entuzjastycznych i bardzo bezpośrednich e-maili jakbym była studentką i początkującą blogerką (łiiiii) jest średnie. Naprawdę.

 

#4 Brak otwartości na negocjacje

Trudno bowiem uznać za negocjowanie warunków ewentualnej współpracy propozycję przesłania trzech książek zamiast dwóch, kiedy wysyłam cennik publikacji u mnie na blogu. Zresztą, w zakładce Tłumaczenia i współpraca wyraźnie (tak mi się wydaje) rozróżniam poszczególne formy współpracy – płatne i bezpłatne.

 

#5 Brak szacunku dla czyjejś pracy i pasji

Piszę blog, bo po prostu lubię to robić. Chcę się dzielić tym, co mnie interesuje. To nie jest praca, za którą dostaję pieniądze, tylko medium za pośrednictwem którego przy okazji promuję swoje usługi komercyjne (tłumaczenia, lekcje języka) czy projekty, niekoniecznie płatne (ostatni to Słownik polsko-rosyjski i rosyjsko-polski marketingu internetowego).

Prowadzenie bloga wymaga sporo pracy, czasu i systematyczności, a zasięgi i pozytywny odzew od czytelników nie biorą się znikąd, tylko trzeba sobie na nie zapracować. I wtedy pojawia się ktoś, kto chce z tego tak po prostu skorzystać i jeszcze myśli, że robi mi w ten sposób przysługę, bo zamieści link do mojego bloga na swojej stronie (wysłanie blogerowi publikacji czy udostępnienie konta do platformy e-learningowej na trzy miesiące nic nie kosztuje dużego wydawnictwa).

 

To tyle. Na pewno nie chcę tworzyć jakiegoś frontu uciskanych blogerów przez firmy, które wszędzie liczą na szybki zysk, bo mamy wolny rynek, na którym każdy działa według swoich zasad. Ten wpis ma jedynie skłonić do refleksji, czy zawsze pracujemy na takich warunkach, na jakich chcemy i czy mamy szacunek do tego, co już umiemy. Ja mam.

Na koniec chciałabym podać bardzo pozytywny przykład firmy, z którą miałam przyjemność współpracować, a która powinna być wzorem nawiązywania relacji biznesowych – to biuro tłumaczeń z Czech, którego właścicielem jest pan Jerzy Cieślar. Pan Jerzy po prostu napisał, co chce reklamować (podkreślił, że nie jesteśmy dla siebie konkurencją, bo tłumaczymy w innych parach językowych) oraz jakim budżetem dysponuje i wspólnie ustaliliśmy, co możemy razem zrobić. Każdemu życzę, żeby był tak traktowany w kontaktach zawodowych.

Zachęcam Was do dyskusji pod tym artykułem o swoich spostrzeżeniach w powyższym temacie.