Dawno nie pisałam nic o tłumaczeniach, więc najwyższy czas to nadrobić! Dzisiaj parę słów o post-editingu – zjawisku, które robi się coraz bardziej popularne w dobie tłumaczeń maszynowych.
Post-editing to edycja tekstu przetłumaczonego automatycznie, żeby jego sens odpowiadał oryginałowi i przede wszystkim brzmiał poprawnie w języku docelowym. Słowem – proces tłumaczenia wykonuje maszyna, a zadaniem człowieka jest nadanie tekstowi ostatecznej, zrozumiałej formy.
Post-editing – brakujące ogniwo?
Cztery lata temu na blogu zamieściłam wpis Tłumacz czy Google Translate. Pokazałam w nim dwa różne podejścia dotyczące tłumaczenia tradycyjnego (wykonywanego przez człowieka) i maszynowego – każde z nich można stosować według potrzeb i celów, jakie przekład w odczuciu osoby zainteresowanej powinien spełniać.
Cztery lata w procesie rozwoju tłumaczenia maszynowego to sporo. Od tego czasu Tłumacz Google znacznie się rozwinął; dzielnie sekunduje mu dość poważny konkurent Deepl Translator, który na rynku pojawił się w sierpniu 2017 roku. Oba narzędzia całkiem dobrze sobie radzą z prostymi, technicznymi tekstami, nawet tymi specjalistycznymi (bazy terminów branżowych cały czas są rozbudowywane w oparciu o sugestie czy tłumaczenia wykonywane przez użytkowników).
Nic więc dziwnego, że rozwój technologiczny wywołał chęć uproszczenia procesu tłumaczeniowego i choć częściowego jego zautomatyzowania. Do tego dochodzi kwestia ekonomiczna – tłumaczenie maszynowe jest szybkie i darmowe, a post-editing zajmuje mniej czasu niż przekład tekstu od A do Z.
Z tej opcji korzystają biura tłumaczeń – profesjonalne tłumaczenie jest droższe niż post-editing, bo w przypadku tego drugiego znajomość języka obcego nie musi być tak biegła, jak w przypadku zawodowca (ważne, żeby ta osoba posiadała kwalifikacje z zakresu redakcji i korekty tekstu). Dlatego też coraz częściej w ofertach agencji tłumaczeń spotyka się tę usługę, reklamowaną jako tańszą.
Również tłumacze sięgają po post-editing, o czym świadczy coraz częste przyznawanie się do korzystania z tłumaczeń maszynowych w internetowych grupach zrzeszających osoby zajmujące się przekładem zawodowo (nie oznacza to, że wcześniej nie korzystano z tego rozwiązania; krycie się z tym wynikało z pewnej etyki zawodowej, obawy przed spotkaniem się z otwartą krytyką).
Obie te grupy łączy fakt, że dzięki post-editingowi można zaoszczędzić czas (i przeznaczyć go na wykonanie innych zleceń lub wyjście na spacer) i zaoferować bardziej konkurencyjną stawkę.
Moja ocena zjawiska
Osobiście podchodzę spokojnie do tych zmian i nie rozdzieram szat, że nie będzie pracy dla tłumaczy. Rynek pracy się zmienia, bo zmieniają się technologie, z których korzystamy, więc warto spróbować znaleźć w tym całym procesie miejsce dla siebie (no chyba że ktoś lubi narzekać – ja nie).
Nadal są obszary, w których wiedza i doświadczenie tłumacza są niezbędne, aby tekst był poprawnie przełożony – to wszelkiego rodzaju treści zawierające ukryte sensy, odniesienia kulturowe, wieloznaczne słowa, z którymi sztuczna inteligencja jeszcze sobie nie radzi. Z kolei w niektórych typach tłumaczeń (uwierzytelnione, medyczne, techniczne) dochodzi kwestia odpowiedzialności tłumacza za zgodność przekładu z oryginałem, ponieważ w wyniku błędów ktoś może ponieść uszczerbek na zdrowiu (np. tłumaczenie historii choroby) lub stracić pieniądze w wyniku nieudanej inwestycji (np. tłumaczenie umowy wynajmu nieruchomości). W tym zakresie maszyna również na razie człowieka nie zastąpi.
A jakie jest Wasze zdanie?