Dzisiaj obchodzimy Międzynarodowy Dzień Tłumacza, któremu patronuje święty Hieronim. Z tej okazji postanowiłam wytypować pięć rzeczy, za które lubię to, czym się zajmuję zawodowo.
#1 Elastyczny czas pracy
Bardzo to sobie cenię – pracuję, kiedy jest konkretne zadanie do wykonania. Jeśli nie, nie mam obowiązku siedzieć przed komputerem i udawać, że coś robię – taką sytuację pamiętam z pracy na etacie, której bezproduktywność bardzo mnie męczyła.
Oczywiście, choć brzmi to sielankowo, w rzeczywistości takie nie jest. Elastyczny czas pracy oznacza również zajmowanie się sprawami zawodowymi w weekendy bądź wieczory w tygodniu, a także zmobilizowanie się do pracy w przestrzeni, w której również mieszkamy.
Wypracowanie takiego systemu pracy zajęło mi trochę czasu, dlatego nie uważam, że jest to rozwiązanie dla każdego, ale każdy powinien je wypróbować.
#2 Nauka nowych słówek
I to w jakiej zatrważającej liczbie! Nie dość, że mam okazję do poszerzenia słownictwa w swoim rodzimym języku, poznania jego tłumaczenia na język rosyjski, to jeszcze mogę się czegoś ciekawego dowiedzieć z samego tekstu.
Oczywiście, wielu z tych słówek nie mam szans trwale zapamiętać, ale każde tłumaczenie tekstu zostawia parę śladów pamięciowych w postaci ciekawych wyrazów czy zwrotów. A to już naprawdę dużo!
#3 Trening dla mózgu
Czytanie książek, chodzenie do teatru, (tu wstaw swoją propozycję) oraz wykonywanie tłumaczeń to czynności, dzięki którym nasz mózg ma szanse się intelektualnie zmęczyć. Jako osoba aktywna fizycznie (regularnie biegam, jeżdżę na rowerze, chodzę po górach, jeżdżę na nartach, a ostatnio mam ciągoty, żeby znów wrócić do grania w siatkówkę) uważam, że wszelkie działania, mające na celu dbanie o nasze umiejętności związane z rozumowaniem i zapamiętywaniem są równie istotne i pozwalają nam pozostać w dobrej ogólnej kondycji.
#4 Kreatywność
W zależności od rodzaju tłumaczonych tekstów można wyzwolić w sobie jej pokłady lub spróbować je wytworzyć w pewnym zakresie. Proces tłumaczenia to zabawa słowem, przemienianie się w detektywa, a czasem magika, który nieoczekiwanie wyciąga z kapelusza królika, kiedy jakiegoś słowa nie da się bezpośrednio przetłumaczyć.
Co prawda bardziej zaawansowaną żonglerkę słowną uprawiam na płaszczyźnie języka rodzimego (jestem redaktorką merytoryczną cyfrowego art-zina „Gazeta Musi się Ukazać”, w którym poziom lingwistycznej abstrakcji czasami sięga termosfery), aplikując ją do tłumaczeń w bardziej okrojonej formie, jednak bardzo sobie cenię tę elastyczność języka jako tworzywa.
#5 Zawodowy multitasking
Nie jestem pełnoetatowym tłumaczem (inne moje działania zawodowe to m.in. nauczanie języka rosyjskiego, wykonywanie korekt tekstów czy prowadzenie różnego rodzaju warsztatów dla uczniów i nauczycieli) i szczerze mówiąc… być nie zamierzam. Za dużo jest innych, równie ciekawych rzeczy, żeby skupiać się tylko na jednej dziedzinie. 😉
A już na serio – tłumaczenia pisemne to wdzięczne zajęcie, które przy dobrej organizacji czasu pracy można zgrabnie wrzucić do grafika zadań. I w dodatku – nie ruszając się przy tym z domu!
Bez względu na to, ilu powodów bym nie wymieniła w tym wpisie, warto czerpać radość i satysfakcję z tego, czym zajmujemy się zawodowo. A tego, również z okazji dzisiejszego święta, sobie i Wam mocno życzę!
Obraz Gerd Altmann z Pixabay